Dziewczynka, ma może z 8 lat, ściąga kurtkę ze szkolnego wieszaka, uśmiechając się do widzów. Cała klasa przebiera nogami, by wyjść na słońce. Chłopcy pakują do plecaków resoraki. Śmiech, dziecięce nawoływanie, wychowawczyni pomagająca ubrać się najmłodszym z grupy. Spacer przez las, radość, szukanie owadów pod konarami drzew. Zabawy, taniec wokół starego drzewa i wreszcie zwieńczenie wycieczki - wspólny piknik. Wszystko okraszone słodką, wpadającą w ucho muzyką.
Sekundę potem, przez pobliski żywopłot niczym pocisk przelatuje dachujący samochód, który stracił przyczepność z powodu nadmiernej prędkości kierowcy. Już wtedy wiedziałem, że za moment będę żałował odtworzenia tego filmu na Youtube. Koziołkujący w powietrzu samochód niestety spisał się na medal. Wgniótł w trawiaste podłoże całą klasę. Twórcy kampanii nie oszczędzili mi także ostatniego spojrzenia dwojga czy trojga maluchów z niedowierzaniem spoglądających w stronę kilku ton żelaza nadlatujących w ich stronę z prędkością statku Enterprise.
Sam nie wiem, co pozostało we mnie po sześćdziesięciu sekundach powyższego filmu, wyprodukowanego w Irlandii Północnej na zlecenie jednego z ministerstw. Chyba najsilniejsza była po prostu odraza - kolejna granica szokowania w reklamie społecznej została przekroczona.
I niestety także jakiś cichy głos podpowiadający mi od środka, pewnie po części wynikający z wieloletniego kontaktu z branżą reklamową, że intencją twórców wcale nie było zapobieganie nadmiernej prędkości na drogach, ale po prostu bezmyślna próba ustanowienia rekordu Guinessa w wywoływaniu szoku u oglądających.
Czy szok w reklamie społecznej naprawdę działa?
Zdania są podzielone. Zwolennicy argumentują, że szokująca reklama musi przecież wywołać lęk, złość, irytację - uczucia zdecydowanie nieprzyjemne dla oglądających. I w celu ich zredukowania oglądający - ponoć - są gotowi zmienić dotychczasowe zachowania. W moim odczuciu - bardzo znaczące nadużycie! Czy nie jest tak, że w codziennych wiadomościach widzimy coraz więcej szokujących obrazów? Czy nie nauczyliśmy się je odrzucać - niezależnie od tego czy pochodzą z TVN czy ze spotu społecznego?
Sądzę, że dziś trzeba czegoś znacznie trudniejszego, by dotrzeć do serc i emocji odbiorców. Dlatego najnowsza odsłona kampanii „STOP Wariatom Drogowym” (która historycznie także miała szokować) będzie inna niż wszystkie kampanie prewencyjne, jakie dotąd widzieliście. Nie będzie tu epatowania tragedią, nie będzie dachujących samochodów zrównujących grupę przedszkolaków z poziomem trawy. Fundacja PZU wyłamuje się z bezsensownego wyścigu pomiędzy kampaniami społecznymi o miano tej, która bardziej zaszokuje widzów.
Jest przecież silniejszy środek wyrazu - miłość!
Wystarczy jedno słowo osoby, za którą szalejesz i natychmiast ściągasz nogę z gazu, zapinasz pasy, zjeżdżasz na pobocze, kiedy jesteś senny. Główny cel kampanii to inspirowanie bliskich do mówienia kierowcom: macie kogoś, dla kogo warto żyć.
Ale to nie wszystko. Całą kampanię zbudowaliśmy wokół bardzo praktycznego narzędzia służącego do „nacisku” na bliskich nam wariatów drogowych. Podsuwamy pomysł, jak zrobić to w kreatywny i bardzo osobisty sposób.
Wyprodukowaliśmy dwa miliony małych, niebieskich serc, które bliscy umieszczą w samochodach kierowców. Znajdują się na nich przewrotne hasła, jak chociażby: „Szalejesz na drodze? Śpisz na podłodze!”, ale można również stworzyć własne teksty.
Zachęcajcie ich do bezpiecznej jazdy w kreatywny i bardzo osobisty sposób. To Wy najlepiej wiecie, jak skłonić bliskiego do ściągnięcia nogi z gazu. I to Wy wiecie, jakie słowa zadziałają najlepiej, by rzeczywiście powstrzymać ich nieodpowiedzialne zachowania za kierownicą.
Chcecie wiedzieć więcej? Zapraszamy na www.stopwariatom.pl
Komu w drogę, temu serduszko!
Dawid Szczepaniak
Executive Creative Director, VML Poland