Wypadek. Trzask, zgrzyt, wybuchające poduszki powietrzne. W aucie - mały człowiek. Przerażony, zszokowany, próbuje zrozumieć co się stało. Akcja ratunkowa. Policja, straż, pogotowie i on… mały pluszowy Miś Ratownik. Wystarczy go przytulić. Zabierze strach, szok, pomoże przetrwać najgorsze chwile.
Historia z „Misiami” zaczęła się pewnego deszczowego, jesiennego dnia. Pan Edward pojawił się w kuchni swego przyjaciela Jakuba z pomysłem na to, co dalej robić: trzeba założyć fundację pomagającą poszkodowanym dzieciom. W jaki sposób? Miś Ratownik jako przytulanka, która uosabia domowe ciepło i serdeczną bliskość rodziców, czyli wszystko to, co traci dziecko w następstwie nieszczęśliwego wypadku.
Stowarzyszenie będzie dążyć do tego, żeby Miś Ratownik trafił do każdego pokrzywdzonego w wypadku dziecka, a także, by odpowiednio przygotowane służby ratownictwa potrafiły złagodzić psychologiczne skutki tragicznego zdarzenia. Pomysł został opisany na kartce i odłożony na 3-4 miesiące. Czekał spokojnie na realizację.
W tym czasie trwały wielostronne konsultacje w środowisku. Dyskusjom nie było końca. Ostatecznie, dalekosiężne plany, przybrały kształt starej komórki na węgiel, przy ulicy Smoleńsk, bez okna i ogrzewania. Ale mieliśmy już siedzibę! Umeblowaną – stół i dwa krzesła kupione za pożyczone pieniądze w pobliskim komisie meblowym.
Tak bardzo chcieliśmy działać, że brak ogrzewania nie mógł nam przeszkodzić. Zresztą, do dzisiaj nasza siedziba jest bardzo skromna. Kilkanaście lat temu udało nam się przekazać pierwsze misie, które teraz pewnie leżą na strychach lub w piwnicach domów dzieci, które już dawno dorosły.
Podróżują w karetkach, pojazdach policji oraz ze strażakami.
Misie wciąż jeżdżą w karetkach i pojazdach policji, a także ze strażakami. Rozdajemy je nadal. Po 150 tysiącach przestaliśmy liczyć, ile ich oddaliśmy. Nasz pomysł na tyle się przyjął, że zaczął być kopiowany przez innych.
Z czasem stało się jasne, że misie to za mało. Trzeba dzieciakom pomóc systemowo. Dlatego zaczęliśmy jeździć z nimi do Kołobrzegu. Najpierw ośrodek Caritasu, bardzo gościnny, ale i bardzo skromny. Piętrowe łóżka, na śniadanie chleb z dżemem. Było fajnie. Dzieci często pierwszy raz w życiu widziały morze. Chcieliśmy jednak pomagać całym rodzinom, a u ks. Piotra nie było takiej możliwości.
Budujemy ośrodek
To było wyzwanie! Gdyby nie PZU, nigdy by się nie udało. Dzisiaj mamy miejsce - Dom Misia Ratownika, w którym dzieci i ich opiekunowie (niestety, nie zawsze są to rodzice) mogą nie tylko wypocząć, ale i zmierzyć się ze swoją historią oraz traumą.
Czasami zastanawiamy się czy bardziej pomagają im terapeuci czy grupa, w której odnajdują wsparcie. Staramy się zawsze pomagać, podtrzymywać przyjaźnie zawarte w Domu Misia Ratownika, kibicujemy na egzaminach, cieszymy się z postępów w leczeniu.
Za parawanami z napisem PZU kryją się najszczęśliwsze dzieci w Dźwirzynie.
Zdarza się, że „nasze” dzieci odwiedzają nas wtedy, kiedy są już dorosłe. Przyjeżdżają pokazać najbliższym ośrodek albo też jest tak, że polubiły okolicę i organizują sobie wypoczynek w Dźwirzynie.
Cieszymy się, że możemy pomóc także dorosłym. W morzu nieszczęścia często brakuje czasu i pieniędzy na pomoc rodzicom, wdowom czy babciom, a przecież wszyscy oni też cierpią. Poznaliśmy wspaniałych ludzi, którzy odnajdywali spokój lub znajdowali zrozumienie u innych.
I tak, za biało-niebieskimi parawanami z napisem PZU, od lat kryją się najszczęśliwsze dzieci w Dźwirzynie. Tylko dzięki pomocy PZU może być tak, jak lubi Miś Ratownik – za darmo!
Jakub Leszczyński
Dyrektor Stowarzyszenia „Misie Ratują Dzieci”