Kiedy w 2009 r. byłam na premierze filmu „Generał Nil” kompletnie nie spodziewałam się tego, co w nim zobaczę. Dla młodej dziewczyny dorastającej w ostatnich latach PRL w niewielkim mieście, z dala od wielkiej historii i wielkiej polityki, to był szok. Coś niewyobrażalnego. Bo przecież to nie był tylko film. Ta historia i blisko 9 tysięcy jej podobnych zdarzyły się naprawdę.
„By nie został po nich nawet krzyż na mogile”
Propaganda PRL określała ich mianem reakcjonistów, faszystów i pospolitych bandytów. Zostali pozbawieni wszelkich praw, tropieni, więzieni, mordowani w katowniach Urzędu Bezpieczeństwa oraz Informacji Wojskowej. Polscy żołnierze-partyzanci „wyklęci” przez system, który za wszelką cenę starał się złamać opór przeciwko sowietyzacji Polski i podporządkowaniu jej ZSRR.
Nie uznali końca II wojny i z bronią w ręku wystąpili przeciw komunistycznym władzom Polski Ludowej i okupującemu Polskę sowieckiemu wojsku. Historycy szacują, że członków wszystkich organizacji i grup konspiracyjnych było ok. 120-180 tysięcy osób. Walczyli nie tylko na terenach obecnej Polski, ale również Kresach Wschodnich, wchodzących w skład II RP. Stali się siłami zbrojnymi bez państwa i bez szansy na zewnętrzną pomoc.
Jedną z metod walki z leśnymi oddziałami „wyklętych” było tworzenie przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa grup podających się za partyzantów.
Ich działania były podwójnie zakonspirowane: przed wrogiem i przed swoimi. Oddziały prowokacyjne UB bądź grupy funkcjonariuszy doraźnie podających się za partyzantów dokonały wielu skrytobójczych mordów, za które winą obarczono zbrojne podziemie. Działalność pseudopartyzantów uzasadniała także nasilenie reżimowych represji oraz służyła kompromitowaniu zbrojnego podziemia. W tym celu rekrutowano do tych formacji także element przestępczy. Działalności takich oddziałów towarzyszyły często skrytobójcze mordy dokonywane celowo "na konto reakcji". W publikacjach z okresu PRL ofiary te wymienia się jako efekt "zbrodniczej" działalności niepodległościowego podziemia.
W latach 1944-1956, według ciągle niepełnych danych, z rąk komunistów zginęło prawie 9 tysięcy żołnierzy podziemia niepodległościowego. Wykonano na nich ponad 4 tysiące wyroków śmierci. Ale to było za mało. Pamięć o nich też musiała zginąć.
Było bowiem tak, że fizyczna eksterminacja żołnierzy antykomunistycznego podziemia nie wystarczała. Komuniści dobrze wiedzieli, że z ofiary życia bohaterów łatwo może powstać mit, z którego kolejne pokolenia Polaków będą czerpały siłę do walki ze zbrodniczą ideologią i jej instytucjami; że ich groby mogą stać się przyczółkami tej walki. Zamordowanych partyzantów chowano potajemnie – w dołach kloacznych, na torfowiskach, w jamach na obrzeżach cmentarzy, w lasach, na wysypiskach śmieci…, tak, by nie został po nich nawet krzyż na mogile. Dlatego używano również wszelkich możliwych chwytów propagandowych, aby tych, którzy nowej okupacji nie uznali za wyzwolenie i wierni żołnierskiej przysiędze nie złożyli broni, unicestwić moralnie.
Odrodzeni z pamięci popiołów
Odzyskiwanie pamięci o żołnierzach podziemia antykomunistycznego trwało bardzo długo. Pierwszy raz w III RP nazwy „Żołnierze Wyklęci” użyto podczas wystawy zorganizowanej w 1993 roku na Uniwersytecie Warszawskim przez Ligę Republikańską.
Wydawało nam się czymś naturalnym, że po 1989 r. elity opiniotwórcze III Rzeczpospolitej uczczą bohaterów sprzeciwiających się po drugiej wojnie światowej sowietyzacji Polski. Liczyliśmy na to, że w realiach państwa wolnego ci, którzy w najtrudniejszym momencie walczyli z komunizmem na śmierć i życie, zostaną przywróceni świadomości społecznej. Tymczasem była głęboka cisza, tak jakby nie istnieli. To się na szczęście zmieniło.
Dopiero w 2010 roku prezydent Lech Kaczyński złożył w Sejmie ustawę (przyjętą już po jego śmierci, 3 lutego 2011 roku), by dzień 1 marca ustanowić świętem państwowym – Narodowym Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Data 1 marca nie jest przypadkowa i nawiązuje do 1 marca 1951 roku. Tego dnia w warszawskim więzieniu na Mokotowie wykonano wyrok śmierci na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”.
Również w 2011 roku Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa we współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej i Ministerstwem Sprawiedliwości rozpoczęła projekt badawczy „Poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944-1956”. W jego ramach w lipcu i sierpniu 2012 roku na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach, w kwaterze powszechnie zwanej „Łączką” prowadzono prace archeologiczno-ekshumacyjne. Ich celem jest odnalezienie i zidentyfikowanie pogrzebanych tam żołnierzy antykomunistycznego podziemia oraz pochowania ich w godny sposób.
1963 metry w hołdzie bohaterom
Dziś możemy uczcić pamięć żołnierzy w symboliczny sposób – w biegu na 1963 metry, który od 4 lat organizuje Fundacja Wolność i Demokracja. Dlaczego akurat tyle? Bo w 1963 roku zginął ostatni Żołnierz Wyklęty – Józef Franczak ps. Lalek. Z roku na rok organizacja biegu rozrasta się coraz bardziej i tym razem będziemy mieć do wyboru aż 160 lokalizacji. Listę wszystkich lokalizacji znajdziecie tutaj. W wielu miejscach oprócz biegów (również na dłuższych dystansach) zorganizowane zostaną rekonstrukcje wojskowe czy gry rodzinne.
Cieszę się, że dziś w taki wyjątkowy sposób, jak biegiem, możemy uczcić ich pamięć. Właśnie ta "intencja" zmotywowała mnie, by zacząć biegać jeszcze zimą i przygotować się do tego startu. Cieszę się, że równolegle, jako PZU zostaliśmy partnerem tego wydarzenia. Dlatego serdecznie zapraszamy i Was od udziału w biegu. Sprawdźcie na tropemwilczym.pl czy bieg będzie również w Waszej okolicy.
Wyróżnienie
Ten tekst został wyróżniony w kategorii Tekt Roku w konkursie Blogi Firmowe Roku. Dziękujemy!