14 śmiałków półtora roku temu powiedziało sobie „chcę przebiec maraton”. Co odróżniało ich od tysięcy ludzi, którzy robią to samo od lat? Głównie to, że przed kwietniem 2014 roku nie mieli nic wspólnego z bieganiem. Mało tego, większość z nich wiodła bardzo niezdrowy tryb życia, miała sporą nadwagę, a czas wolny spędzała na kanapie przed telewizorem. Nagle dostali szansę, by to zmienić. Trenera, dietetyka i fizjoterapeutę, by zrobić to z głową… I bardziej lub mniej świadomi konsekwencji, podjęli wyzwanie. Przez 1,5 roku przeszli długą drogę. Wszystko dokładnie relacjonowali na swoich blogach. Do celu dotrwało 6 osób – Sylwia, Maja, Ewa, Krzysiek, Maciej i Paweł. Za dwa tygodnie staną na starcie królewskiego dystansu. Co czują przed debiutem? Jeszcze miesiąc temu z ich blogowych tekstów przemawiał strach i panika.
Czym bliżej do zaplanowanego na koniec września maratonu, tym więcej wątpliwości pojawia się w mojej głowie. Zastanawiam się przede wszystkim, czy dam radę przebiec ten dystans. Przebiec bez bólu i w zakładanym przez siebie czasie poniżej 3 h 30 min.
Wydawało się, że półtora roku na przygotowanie się „od zera do maratończyka” to szmat czasu. Ale tak mogłem myśleć co najwyżej ja - żółtodziób w bieganiu. Wydawało mi się, że w lipcu czy sierpniu będziemy w zasadzie gotowi do biegu, a do uzupełnienia pozostaną już tylko braki w technice czy prędkości. Rzeczywistość zaskoczyła mnie niczym zima drogowca.
Zostało mniej niż 1000 godzin. Zegar tyka, a w nas narasta przerażenie królewskim dystansem. Wychodzi z nas wszystko. Każdy odpuszczony trening, każde przekłamanie w diecie i każda kontuzja. Wszyscy mamy swoje małe grzeszki, których teraz żałujemy. Nie, nikt z nas się nie obijał. Staraliśmy się, jak tylko mogliśmy, jednak chyba już przestajemy wierzyć w to, że pokonanie tych ponad 42 km nie będzie wyzwaniem.
Teraz, na niespełna 10 dni przed startem, pojawia się nadzieja, nastawienie na cel, podsumowanie półtorarocznych przygotowań i planowanie wspólnej pizzy.
Program „Biegaj na zdrowie” już naprawdę zmierza ku końcowi, a ja po pierwszej panice nabieram pewności, że koniec, zgodnie z planem, będzie miał miejsce na mecie maratonu. I nie wiem, czy na zmianę mojego nastawienia ma wpływ wiara bliskich oraz dalszych znajomych, czy raczej to, że na ostatnim treningu przebiegłam już 28 km. Podejrzewam, że to suma obu czynników. To nie jest tak, że jestem pewna na 100%, bo różnie może się zdarzyć, ale mam w sobie mniej paniki, a więcej spokoju.
Przebiegłam połówkę, zmieniłam swoje ciało, nauczyłam się skupienia na tym, co najważniejsze. Zrozumiałam, że trzeba zrezygnować z wielu małych sukcesów, aby osiągnąć ten najważniejszy. Skupienie na dobrze określonym celu jest jedyną drogą do zwycięstwa. Ta zasada odnosi się do wszystkich wymiarów naszego życia.
Cała w duchu drżę, na zmianę - z ekscytacji i strachu, na samą myśl o przebiegnięciu 42 kilometrów. Bo jak to zrobić, kiedy najdłuższy z przebiegniętych dystansów liczy 26 km? Doświadczeni przyjaciele mówią mi: to dobrze i mądrze, że drżysz, bo maraton wymaga respektu, nie wybacza błędów albo srodze za nie karze, uczy pokory. Często w ich wspomnieniach pojawia się słowo „przetrwać“, co najmniej jakby mowa była o jakiejś wojnie – rzadko się do tego przyznaję, ale się stracham strasznie ☺.
Obawa przed tym co nowe i nieznane towarzyszy nam zawsze. Pytanie, jak sobie z nią poradzimy, by zamiast nas paraliżować – motywowała. Może świadomość, że w drodze do maratonu zawodnicy przebiegli już blisko 14 tysięcy kilometrów (to dalej niż z Porto do Szanghaju)? Zatem co przy takim dystansie znaczy 42,195 km? Że przez półtora roku byli pod okiem profesjonalistów, którzy włożyli ogrom pracy, by meta maratonu kojarzyła im się nie z bólem i walką, a z radością i spełnieniem marzenia. Że teraz, na ponad tydzień przed maratonem, mogą już tylko wietrzyć głowę i skupiać się na przyjemnościach i nagrodach, jakie czekają ich na mecie.
Bartek Olszewski, znany z bloga warszawskibiegacz.pl, przyznaje, że zupełnie nie był przygotowany do maratońskiego debiutu, a mimo to udało mu się dotrzeć do mety. Dziś jest najszybszym amatorem w kraju na tym dystansie. A tak wspomina „ten pierwszy raz”:
Dobiegłem do 30. kilometra, zjadłem żel, wypiłem wodę. Zaczynał się mój maraton. 12 kilometrów, których nie zapomnę do końca życia. 12 kilometrów, które sprawiły, że pokochałem ten sport, zakochałem się w maratonie. Do dziś te ostatnie 12 kilometrów traktuję jako swojego rodzaju pojedynek. Raz to ja wygrywałem. Jednak czasami ponosiłem klęskę. Trudno powiedzieć, czy wtedy w Warszawie, w 2008 roku to była wygrana czy porażka. Na pewno była to niezapomniana walka, wymiana ciosów. Chwile zwątpienia i wzruszenia.
„To my decydujemy o tym, czy zderzymy się ze ścianą czy nie. Każdy metr tego biegu zależy od nas samych, od treningu, od pracy jaką włożymy w przygotowania” – to najważniejsza nauka jaką Bartek wyniósł ze swojego debiutu. Teraz tymi przemyśleniami chce podzielić się z Wami – debiutantami tegorocznego maratonu.
Debiutujesz? Zmotywuj się z nami!
Dla wszystkich, którzy po raz pierwszy podejmują próbę zmierzenia się z królewskim dystansem podczas 37. PZU Maratonu Warszawskiego, mamy propozycję. Przyjdźcie 22 września o 18:00 na stadion Agrykoli. Wraz z Bartkiem Olszewskim i sztabem trenerskim programu „Biegaj na zdrowie” pomożemy Wam w rozwianiu obaw i dodamy pewności. A przedstawiciel Fundacji „Maraton Warszawski” opowie o trasie biegu i organizacji biura zawodów. Szczegóły wydarzenia i zapisy - na Facebooku.
Do zobaczenia na treningu i na mecie!