Żyrardów jest miastem położonym pomiędzy dwoma dużymi aglomeracjami - warszawską i łódzką. Bliżej mi do tej warszawskiej, w której studiowałem i w której spędziłem większość swojej zawodowej kariery. W Warszawie też częściej biegałem. PZU Maraton Warszawski gościł mnie już 4 razy z rzędu i nie zanosi się, by to się zmieniło. Natomiast na swój wiosenny maraton wybrałem Łódź. Maraton "Dbam o Zdrowie" przebiegłem po raz drugi i muszę przyznać - było warto!
Pierwszy raz w Łodzi pobiegłem 3 lata temu. W 2011 roku, w pamiętnym upalnym, czerwcowym maratonie walcząc do ostatnich metrów ze skurczami, osiągnąłem czas 3:59:32. Do dziś uważam, że owo urwanie 28 sekund z wyniku 4 h jest jednym z moich sukcesów.
Dlatego do Łodzi wróciłem chętnie. Okazało się, że w trzy lata maraton nieco urósł i dojrzał. Termin kwietniowy jest dużo lepszy niż ten czerwcowy. W tym roku pogoda dopisała idealnie – było z 10 stopni i lekko pochmurno. Kibice mają pewnie na ten temat inne zdanie, ale dla mnie to doskonała pogoda do biegania.
Na starcie stanęło ponad 4000 biegaczy. Ci, po lewej stronie ulicy, biegli na dychę i było ich trochę więcej. Tych po prawej było mniej, ale biegli maraton, czyli całe 42 kilometry i 195 metrów. Tyle też i ja miałem zamiar przebiec.
Wystartowałem mocno asekuracyjnie. W ostatnim czasie przechodzę maraton kontuzyjno-chorobowy, więc wiedziałem, że nie mogę szarżować. Założyłem sobie, aby zmieścić się w czasie poniżej 4 godzin i tak też biegłem.
Pierwsze 34 kilometry maratonu przebiegły mi w miarę lekko. Organizatorzy tak poprowadzili trasę, że zobaczyliśmy chyba każdy aspekt Łodzi. Biegliśmy przez najbardziej znane miejsca miasta - ulicą Piotrkowską, przy Manufakturze, przez plac Wolności. To było na samym początku, kiedy każdy był jeszcze w pełni sił. Niejako dla kontrastu, jak to w Łodzi, zobaczyliśmy również jej nieco bardziej mroczną stronę w postaci starych kamienic, zacienionych bram i ciasnych zaułków.
Później trasa wyprowadziła nas w stronę Lasu Łagiewnickiego. Zabytkom miejsca ustąpiła szeroka droga wylotowa. Teoretycznie dosyć nudna, bo prowadząca cały czas prosto, lecz dla mnie był to pewien drugi oddech. Tą ulicą przyjechaliśmy do Łodzi, więc wiedziałem gdzie jestem, a poza tym, jeśli biegnie mi się dobrze, to lubię biegać po takich długich prostych. A biegło mi się dobrze.
Dotarliśmy w ten sposób do Lasu Łagiewnickiego. Niby to nadal miasto, a jednak lasy i zieleń dookoła. No i górki. Jak na uliczny maraton to całkiem spore. Jedna za drugą i każda jakby trochę wyższa i dłuższa. Biegnąc na pół gwizdka, nie miałem z nimi problemu, ale jeśli ktoś przyspieszył za bardzo, to górki mogły mu zrobić krzywdę.
Z Lasu Łagiewnickiego wróciliśmy kolejnymi długimi, prostymi drogami do centrum miasta. Tak, jak na początku zwiedzaliśmy w biegu starówkę, potem Las Łagiewnicki, tak teraz mieliśmy szybki rzut oka na tereny przemysłowe. Zupełnie tak, jakby organizatorzy postanowili pokazać nam cały przekrój miasta.
Na sam koniec została ulica Maratońska. Ulica, na której, jeśli kogoś miał złapać kryzys, to złapał go właśnie tam. To tam niektórzy szli, inni wlekli się noga za nogą. Do tych drugich dołączyłem i ja. Po 34 kilometrach równego tempa przyszło załamanie. Wyszedł mój brak treningów i słabe przygotowanie. Zwolniłem, ale wiedziałem, że tylko kompletna katastrofa może sprawić, że do mety dobiegnę w czasie dłuższym niż 4 godziny. Katastrofy nie było i na Arenę w blasku reflektorów i sztucznym dymie wbiegłem w czasie 3:51:01. Jak na brak treningów i ostatnie problemy ze zdrowiem – super wynik!
Czy warto biegać w Łodzi? Myślę, że tak. Miasto nie jest ani największe w Polsce, ani najpiękniejsze, ale ma swój urok. Maraton też ma swój urok i jest dobrą alternatywą dla innych tego typu imprez. Jeszcze też nigdy nie biegłem w ulicznym maratonie, który miałby tak pofałdowaną trasę. Poza tym, oprawa na Arenie na mecie robiła wrażenie. Miała w sobie coś z prezentacji zawodników przed meczami ligi NBA czy NHL. Można było poczuć się jak gwiazda. W niedzielę takich gwiazd było 1638, bo tyle osób ukończyło maraton.
Za rok będzie Nas jeszcze więcej!
Autor tekstu na co dzień prowadzi bloga http://www.pawelbiega.pl