Jest maj, lato za pasem, dzieciaki grzecznie usadzone przed komputerem, czasami telewizorem. Niekiedy wieje nudą, ale generalnie nie można narzekać, po drugiej stronie ekranu też sporo się dzieje. Wyobraźnia śpi zmęczona natłokiem wrażeń…
Obraz, który widuję na co dzień, patrząc na współczesne maluchy. Moja niespokojna natura nie pozwala mi czasem siedzieć grzecznie i obserwować rzeczywistość z jej niedoskonałościami. Do boju! - myślę pewnego ranka i rzeczywiście się zaczyna. Trzeba zrobić coś, co oderwie malucha sprzed ekranu.
Pomysł rodzi się pewnego niedzielnego przedpołudnia podczas biegu na 10 km. Skoro biegają dorośli, dlaczego nie zarazić tym najmłodszych? Widząc córkę piejącą z zachwytu i bliską pęknięcia z dumy po otrzymaniu medalu za krótki bieg dziecięcy, wiem już, że to odpowiednia droga. Zaczynamy od przedszkolaków!
fot. Katarzyna Biziorek
18 lutego 2014 roku – pewne sympatyczne przedszkole…
Do grupy maluchów wchodzi mężczyzna. Strój sportowy, pada podejrzenie, że może pływak (kostium mocno opięty), opancerzony w miliony fascynujących gadżetów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia. Dzieciaki lekko osłupione, bo niby słyszały, że przyjdzie maratończyk, ale spora część myśli, że będzie miał coś wspólnego z makaronem… A tu nagle taki strój…
fot. Aleksandra Podsiadło
Prezentujemy specyfikę biegania – odważniejsi zgadzają się nawet na pomiar tętna za pomocą pulsometru, wkładają biegowe buty i koszulki. Latarka-czołówka robi furorę! Nadchodzi punkt kulminacyjny – biegacz opowiada o maratonie. Otwarte ze zdziwienia buzie, poszerzone źrenice i cisza, jak makiem zasiał…
Bieg trwający od przedszkolnego śniadania do podwieczorku, większości nie mieści się w głowie. Numery startowe, medale. Trwa przymierzanie, zaczyna się szamotanina, walka o tej najładniejszy, w kształcie czapki świętego Mikołaja z dzwoneczkiem. Brzęk metalowych drogocennych nagród zagłusza głos maratończyka. Zdjęcia z medalami, każdy chce czuć się jak zwycięzca… I żal, że nie pozwalają zabrać ich do domu…
Teraz sto pytań: Cy pan coś je, jak pan biega? Cy medale dostają tylko najlepsi? Cierpliwe odpowiedzi specjalisty od biegania. I najbardziej pocieszne chwile – przedszkolny bohater, który zawsze biega szybciej niż najszybszy Kenijczyk, który gotów to udowodnić choćby zaraz na przedszkolnym placu, który podczas wyczerpującego biegu nie potrzebowałby nawet kropli wody, ani grama jedzenia. Rozkoszni zapaleni sportowcy. Ziarno kiełkuje…
11 maja, II Maraton Lubelski, biegi „W te pędy – 42 (k)m do mety”. Miasteczko Małego Maratończyka.
Spotykamy się ponownie z naszymi przedszkolnymi bohaterami. Uśmiechnięte buziaki poznają swoich maratończyków. Kolejka do biura zawodów nie maleje. Każdy z nich chce być bohaterem dzisiejszego dnia. Koszulki dumnie prezentują numer startowy, pierś wypięta. Profesjonalna rozgrzewka pod okiem specjalisty. Oczekiwanie w napięciu na ostateczny wystrzał. Gotowi, do startu… Ruszyli! 42 metry dla niektórych zdają się nie mieć końca, dla innych mijają w okamgnieniu. Błysk fleszy rodzinnych fotografów nie pozwala skupić się na najważniejszym - dobiec do mety. Małe nogi wyciągają się w długie kroki, tempo szaleńcze i wreszcie jest. Upragniony złoty medal! Dyplom! Nagroda! Wolontariuszka podprowadza pod podium i następuje ten wymarzony moment. Smak zwycięstwa, poczucie bycia kimś wyjątkowym i najważniejszym. Stanie na pierwszym miejscu podium, którego nie zamieniłbyś w tej chwili na kilogramy najsłodszej czekolady… Ręce uniesione w geście zwycięstwa. Radość. I może ta myśl, która zakwita w niejednej małej głowie, żeby stanąć tak jeszcze wiele razy…
fot. Aleksandra Podsiadło
Popołudnie. Emocje opadają. W Miasteczku Małego Maratończyka jak w ulu. Tłumy dzieci zgrupowane wokół wolontariuszy. Pierwszy cel: pokonać tor przeszkód. Zwinne ręce i nogi prężą się w podskokach, przysiadach, rzutach, obrotach. Pot. I uśmiech. Satysfakcja. Teraz trzeba wesprzeć dorosłych biegaczy. Kolorowy bębenek, grzechotka, pompon, chorągiewka – wszystko po to, żeby kibicować najwytrwalszym. Wszędzie kolorowo. Nawet na twarzach, udających tygrysa, kota czy wielobarwny kwiat. W powietrzu szczęście, które bije z dziecięcych buziaków. Pogoda jak na zamówienie.
Dobiegają ostatni dorośli maratończycy. Makabrycznie zmęczeni. Z satysfakcją. Z bólem i otarciami. Bez sił. W tłumie widzę sześćdziesięciolatka, pot miesza się z deszczem niemiłosiernie lejącym teraz z nieba. Podchodzę. Na jego szyi wieszam piernikowy wielki medal w kształcie serca, który wykonały przedszkolaki. Przepięknie ozdobiony, pachnący Bożym Narodzeniem. „Maraton Lubelski-Ruch w dobrym kierunku” - odczytuje. Prezent dla najwytrwalszych. Na twarzy mężczyzny pojawia się niewypowiedziana wdzięczność, ulga, radość. Pocić zaczynają się też oczy. Jego i moje. Było warto, myślimy też jakby naraz… Czy dzięki temu uda się oderwać maluchy od tabletu? Nie wiem, pewnie nie. Ale chociaż na chwilę pokażę im, że sport to radość. Niewypowiedziana.
fot. Aleksandra Podsiadło
Agata Matuszewska, dyrektor Niepublicznej Poradni Psychologiczno–Pedagogicznej Trampolina w Lublinie, organizatorka akcji „W te pędy - 42 (k)m do mety” podczas Maratonu Lubelskiego