Tym większa była moja radość, gdy dowiedziałam się o konkursie, dzięki któremu można było wygrać wybudowanie na terenie gminy minikompleksu sportowo-rekreacyjnego, przeznaczonego dla całych rodzin – opowiada nam Anna Góra, trenerka ze Słupcy.
Energia rozpierała mnie od dziecka. Zdarte kolana, poobijane łokcie, pobrudzone spodnie były u mnie standardem. Odkąd pamiętam, mama musiała mnie stopować. Najgorzej, gdy tuż przed wspólnym wyjściem w gości – gdzie należało być schludną i czystą - prosiłam o możliwość poczekania na podwórku. Widok trzepaka, wokół którego toczyło się aktywne życie maluchów, był tak ekscytujący, że momentalnie zapominałam o obietnicach. Fikołek w przód, w tył, zwis oburącz, ziemia – bach. Białe szorty i podkolanówki zmieniały barwę podobnie, jak twarz mamy, gdy mnie zobaczyła. Nigdy nie zapomnę tego odcienia czerwieni, który doskonale oddawał jej wściekłość, bez wyrażania słów. Właśnie wtedy obiecałam sobie, że gdy dorosnę, moje dzieci będą mogły fikać do woli.
Minęło ponad 20 lat i doczekałam się dwójki latorośli. Bliźniaków: chłopaka i dziewczynki. Starszy o pięć minut Marek odziedziczył charakter po mnie. Wiercił się już w brzuchu, a ja byłam pewna, że to właśnie on przejmie sportowy gen. Ania poszła w ślady taty. Stateczna, ułożona, chętniej sięgająca po książkę niż skakankę. Uparłam się jednak, że moja rodzina będzie aktywna. W ten sposób będziemy się bawić, wzmacniać rodzinne więzy i odpoczywać. Wybierać ruch na świeżym powietrzu, niż kolejny odcinek nudnej telenoweli. Najgorzej było pogodzić interesy wszystkich. Ania i mąż pokochali rower, ale nie lubili biegania, co było konikiem moim i Marka. Wspólne pływanie odpadało ze względu na uraz małżonka do wody, a dostać się na Orlika z małymi brzdącami stało się ciężkim zadaniem, bo od rana do wieczora „rządzili” tam starsi chłopcy, marzący o dużych karierach piłkarskich. Brakowało nam takiego naszego, wspólnego, powszechnie dostępnego miejsca. Takiego trzepaka z młodości, gdzie kwitły gry i zabawy. Gdzie najmłodsi rozwijali swoje zdolności ruchowe, choć często narażając zdrowie na szwank, powodując złość rodziców.
Pochodzimy z małej miejscowości, dlatego nie możemy liczyć na taką ilość atrakcji, która czeka na mieszkańców dużych aglomeracji. Tym większa była moja radość, gdy dowiedziałam się o konkursie, dzięki któremu można było wygrać wybudowanie na terenie gminy minikompleksu sportowo-rekreacyjnego, przeznaczonego dla całych rodzin. Przeczytałam uważnie zasady i okazało się, że to ja oraz podobni do mnie miłośnicy sportu i aktywności muszą dołożyć swoją cegiełkę do tego, by nowa infrastruktura stanęła na terenie naszej miejscowości. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z PZU Trasą Zdrowia.
Energia, którą dotąd dyskontowałam poprzez ruch, chwilowo skupiła się na kreatywnym myśleniu. To od nas – mieszkańców i lokalnych zwolenników aktywnego trybu życia – wymagano pomysłów na zagospodarowanie obiektów w przyszłości. Władze gminy, przy wsparciu największego polskiego ubezpieczyciela, umożliwiły nam spotkania, zorganizowały warsztaty i szkolenia. Moja chęć zwycięstwa była tak wielka, że nim ogłoszono szczęśliwą dla nas decyzję, oczyma wyobraźni widziałam całą naszą czwórkę ćwiczącą na trasie każdego dnia. I wreszcie stało się. Na początku września – po uzyskaniu certyfikacji – rozpoczęliśmy pierwszy trening na PZU Trasie Zdrowia.
Pierwsze wrażenie? - WOW! – krzyknęły wspólnie bliźniaki. - No ładnie, ładnie – dodał mój towarzysz, a mnie rozpierała duma, że dołożyłam cegiełkę do realizacji tego projektu. Nie ma co, zaczynamy – zarządziłam głosem surowego trenera. - Ale jak, co robić? – zgodnie zapytali wszyscy. Ich wątpliwości zostały rozwiane szybko. Przy każdej ze stacji znajduje się tablica, wyjaśniająca w jaki sposób wykorzystywać daną instalację do efektywnych ćwiczeń. No tak, ale dzieci jeszcze nie potrafią czytać. Świetnie za to radzą sobie z nową technologią. Szybki skan QR kodu na miejscu i na ekranie telefonu taty można było zobaczyć filmik instruktażowy.
Po około godzinie zaliczyliśmy całą PZU Trasę Zdrowia. Wszystkie ćwiczenia sprawiały nam radość, a zmęczenie po wspólnym treningu zamieniliśmy na takie nasze, rodzinne katharsis. - Mamo, mamo chcemy jeszcze – licytowała się dziatwa. Od tej pory, gdy pada rodzinne hasło: co robimy, odpowiedź jest jasna i kierujemy swoje kroki na PZU Trasę Zdrowia. Bezpieczne, przyjazne i pozbawione monotonii miejsce do aktywności na świeżym powietrzu dla całych rodzin. Po prostu radość!
Spisał: Marcin Pawul