Eksperyment rozpoczął się na początku kwietnia. Zebraliśmy 14 osób, które dotychczas niewiele miały do czynienia ze sportem i zdrowym trybem życia i… postanowiliśmy przygotować je do maratonu.
„Nigdy nie miałem potrzeby walczenia z własnymi słabościami. Co więcej, uważam się za leniucha i śpiocha oraz osobę bardzo zdezorganizowaną. Wolę czasami coś przełożyć na jutro, uciąć drzemkę. I to poskutkowało niestety tatusiowym mięśniem piwnym w wieku dwudziestu pięciu lat. Postanowiłem w końcu coś z tym zrobić.”
„Przez wiele lat uprawiałem piłkę nożną. Nieźle szedł mi też tenis, jestem trenerem narciarstwa, uprawiałem także wiele innych dyscyplin. Potem przyszły „lata dwudzieste” i sportowo zwolniłem. Urodziły się dzieci, ożeniłem się ze wspaniałą kobietą, zacząłem pracę. Sportu było coraz mniej, a brzucha proporcjonalnie więcej. Nazwałbym ten czas ciążą permanentną – tzn. mniej więcej co dwa lata brzuch rósł, w krytycznym momencie przychodziła refleksja, że czas wziąć się za siebie…”
Zanim śmiałkowie przystąpili do treningów, przeszli bardzo dokładne badania, które określiły ich wydolność, wykluczyły wady serca i zobrazowały obecny stan zdrowia. Zobaczcie, jak to wyglądało:
Plan jest prosty – 3 drużyny – pracowników PZU, blogerów i redakcji NaTemat.pl - przygotowują się przez półtora roku do startu w PZU Maratonie Warszawskim jesienią 2015 roku. Po drodze mają do zdobycia dwa kamienie milowe – „Bieg na piątkę” we wrześniu tego roku i PZU Półmaraton Warszawski wiosną przyszłego roku. Do dyspozycji dostają sztab trenerski, fizjoterapeutę i dietetyka.
„Jeszcze dwa miesiące temu, przebiegnięcie maratonu wydawało mi czymś tak dalekim jak droga na Księżyc. A dziś łapię się na tym, że przestaję czytać trzymaną w rękach książkę i wyobrażam sobie, że biegnę, czuję ból, choć zdaję sobie sprawę, że to nawet nie jest ułamek tego, co będzie. W mojej głowie to wszystko jest tak wiarygodne, że słyszę myśli zwątpienia na trzydziestym drugim kilometrze. Ale wiem, że dam radę, jeśli mój organizm da radę.”
To, co na początku wydawało się superbonusem, z tygodnia na tydzień staje się zobowiązaniem. Po miesiącu euforii przychodzi żmudna praca na treningu, a do tego dieta zaskoczyła wielu…
„Pani Dietetyk ocenia ciało, korzystając z magicznej maszyny, która w pół minuty wypluwa z siebie metryczkę badanego z podziałem kilogramowym oraz procentowym składników ciała, jak masa mięśniowa, tłuszcz, stopień zmineralizowania kości itp., itd...”
„Dla człowieka, który kilka razy próbował wyzbyć się jedynego nałogu - napojów gazowanych - i ograniczyć słodycze, w tym spore ilości czekolady, ta dieta była zapowiedzią kulinarnego armagedonu. Bez napojów gazowanych i bez czekolady? Ba, nawet bez „stejka" czy burgera? Chciałoby się zawołać „Jak żyć Panie Premierze? JAK ŻYĆ?!”
Trafiły się pierwsze „kryzysy”…
„Pamiętam, kiedy na jednym z pierwszych spotkań trener Grzegorz Zwierzchoń powiedział, że po mniej więcej dwóch miesiącach przychodzi kryzys i moment zwątpienia w treningi i własne możliwości. Wtedy uśmiechnęłam się pod nosem i zupełnie zbagatelizowałam jego słowa. Pomyślałam dosłownie "Co on gada?! Taka fajna okazja, treningi, lepsza figura i sam fakt przygotowań do maratonu. Jak tu można się załamać?!". Okazało, że można. I to dokładnie po dwóch miesiącach.”
…ale większość zawodników wpadła w cykl treningowy i zaczęła odczuwać zalety tej zmiany.
„Treningi usystematyzowały mój dzień, bez nich czuję się już jakoś dziwnie. Wieczór w domu bez wcześniejszego treningu jest po prostu niepełny. To czas tylko dla mnie. Chwila, kiedy mogę przeanalizować problemy dnia codziennego, a otwarty, dotleniony umysł pozwala znaleźć wyjście z każdej sytuacji.”
„Przyznam szczerze: uważałem, że dla patrzącego z ławki przed szkołą, gruby facet robiący na szkolnej bieżni rozgrzewkę, ćwiczenia, skipy: A, B i ten taki pokręcony (zainteresowani wiedzą, o co chodzi), a następnie wybiegający do lasu i wracający po godzinie w kompletnie mokrej koszulce, będzie wyglądać dziwnie. I pewnie tak jest. Jednak powoli dołączają do biegaczy inni rodzice, do tej pory statycznie czekający na swoje dzieciaki.”
Jak się okazuje, bieganie to jednak przede wszystkim radość. Zobaczcie, co udało się zarejestrować na jednym z treningów:
Do “Biegu na Piątkę” przed PZU Maratonem Warszawskim pozostało 100 dni. To będzie przedsmak tego, co czeka ich za rok. Czy dotrwają? Wszystko zależy od motywacji.
„Bo mam też takie małe marzenie, pragnienie podszyte nadzieją – że jeśli mi się uda, wszystko inne też takie będzie – MOŻLIWE!!! Odwiedzam w Centrum Zdrowia Dziecka małego, bardzo chorego, za to zachłannego życia jak nikt inny, Dominika. Mojego małego bohatera, dzięki któremu już nigdy nie odważyłabym się narzekać. Wyznałam mu, że przebiegnę maraton, że to strasznie daleko, że biegnie się długo, że boli potem wszystko – na co odrzekł mi ten malec, że jak tego dokonam, to on wyzdrowieje!!! :) Zakład jest zakład – biegnę by wygrać – ta gra wszystkiego warta!"
Wszyscy zawodnicy na bieżąco relacjonują swoje zmagania w programie „Biegaj na zdrowie”, w serwisie biegajnazdrowie.natemat.pl. Zachęcamy was do śledzenia ich drogi do maratonu, kibicowania, wspierania i… wspólnego biegania. To najprostszy sposób, by zmienić swoje życie!
[fot. Beata Czarnecka]