Powodów, dla których coraz więcej ludzi biega, jest mnóstwo. Jedni chcą zrzucić kilogramy, inni dla lepszego samopoczucia, niektórzy - by pobyć w grupie i dobrze się bawić, a inni dla relaksu, żeby pozbyć się złych emocji. Niektórzy robią to po to, żeby zarabiać i utrzymywać się z biegania. A ja biegam, bo lubię, ale też dlatego, że uwielbiam smak zwycięstwa. W sporcie najpiękniejsze jest to, że widząc postępy, dostajesz jeszcze więcej sił, mobilizacji i chęci. Chcesz w to brnąć głębiej i głębiej.
Złapałam bakcyla na szkolnych zawodach
Moja biegowa historia zaczęła się, kiedy byłam w pierwszej klasie szkoły średniej. Zostałam wystawiona do drużyny na międzyszkolne zawody lekkoatletyczne. Wystartowałam kilka razy na dystansie 400 m i okazało się, że przegrywałam bardzo niewiele z trenującymi dziewczynami. W końcu trenerka włocławskiego klubu - Agnieszka Nowakowska - namówiła mnie na treningi dwa razy w tygodniu. Złapałam bakcyla. Zawsze byłam energiczna, nie potrafiłam usiedzieć w miejscu - biegałam, jeździłam na rowerze, ciągle byłam poza domem. Treningi były nowością, a kiedy zobaczyłam, że z miesiąca na miesiąc jestem coraz lepsza, zdobywam medale na mistrzostwach Polski, zmobilizowałam się jeszcze mocniej do dalszej pracy. Po pół roku trenowania byłam druga w kraju na 1500 m. Po roku zdobyłam swój pierwszy srebrny medal na Halowych Mistrzostwach Polski Juniorów Młodszych na 1000 m.
Jak zostaje się zawodową biegaczką?
Wszystko zaczyna się od marzeń. Patrząc ponad 13 lat wstecz, kiedy jeszcze nie miałam nic wspólnego ze sportem poza lekcjami WF i koleżeńską grą w piłkę nożną, zawsze znajdowałam czas, by oglądać przed telewizorem najważniejsze imprezy sportowe, szczególnie Igrzyska Olimpijskie. Kibicowałam Polakom w sportach indywidualnych i zespołowych. Widząc, jak walczą o miano najlepszego sportowca, jaką radość przeżywają, stojąc na podium – zapragnęłam być w tym samym miejscu. Zaczynając przygodę ze sportem, chciałam dojść na sam szczyt, zaczynając oczywiście od sukcesów w nieco mniejszej skali. Apetyt na sukces rósł wraz z poprawą wyników na kolejnych zawodach.
W czasach juniorskich zdobywałam po 4 medale rocznie. Mimo, że często przytrafiały mi się kontuzje, to zawsze potrafiłam wywalczyć medal, choćby samą siłą woli. Pamiętam jak dziś, jak przed Mistrzostwami Polski Juniorów w biegach przełajowych w Międzyzdrojach miałam anemię i każde rozbieganie sprawiało mi trudność. A mimo to wywalczyłam srebrny medal. Nigdy nie zapomnę, jak trenerka biegła obok mnie na plaży i krzyczała, żebym walczyła (byłam wtedy na 3 pozycji i ledwo przebierałam nogami).
Większość biegów kończyła się tak, że nie pamiętałam finiszu, dobiegałam totalnie wyczerpana i trafiałam do karetki. Potrafiłam dać z siebie wszystko, a nawet więcej! Nigdy nie kalkulowałam, biegłam ile sił w nogach, a moja głowa zawsze była przygotowana na szybkie bieganie.
Pod koniec wieku juniorskiego moje treningi były głównie ukierunkowane pod dystans 3000 m z przeszkodami. Wydaje mi się, że wtedy straciłam taką moją szybkość i przysłowiowe "depnięcie". Przestałam poprawiać się na krótszych dystansach. Zaczęły się kontuzje. Najpierw achilles, rozcięgno podeszwowe, mięsień piszczelowy przedni, kolano (nie raz uderzyłam w belkę na zawodach) a na koniec kręgosłup. Cierpiałam wtedy katusze. Nie dość, że nie mogłam biegać, to nie mogłam wtedy normalnie funkcjonować, np. spać. Lekarze zabronili wysiłku fizycznego, ocenili mój stan jako bardzo krytyczny i stwierdzili, że jeśli nie zakończę treningów, to w wieku 30 lat wyląduję na wózku inwalidzkim... Kontuzja ta wykluczyła mnie ze sportu na dwa lata.
W wielkim mieście
Postanowiłam rozpocząć studia doktoranckie na stołecznej AWF. Przeniosłam się do Warszawy. Wtedy też zaczęło się moje "nowe" życie lekkoatletyczne. Wcześniej prawie wszyscy postawili na mnie kreskę. Po długiej przerwie wróciłam na bieżnię trenowana przez nowego trenera Marka Jakubowskiego. Zmieniłam otoczenie, miejsce zamieszkania i wzięłam się ostro do pracy. Początki nie były łatwe... Zostawiłam rodzinę, wszystkich znajomych, musiałam nauczyć się funkcjonować w dużym mieście.
Na ulicy biega się trochę inaczej. Musiałam nauczyć się cierpieć samemu, trzymać swoje tempo, co nie było takie łatwe i zajęło mi kilka lat. Czy miałam lekkiego stracha przed debiutem w maratonie? Raczej nazwałabym to ciekawością. Traktuję to w ten sposób: nie mam nic do stracenia, a każdy wynik lepszy od mojego rekordu życiowego będzie sukcesem.
Siedem maratonów
Przebiegłam siedem maratonów. Każdy z tych maratonów to inna lekcja, inne wrażenia. Po roku trenowania z Markiem Jakubowskim wystartowałam w pierwszym maratonie w Warszawie. Pokonałam go sama od startu do mety. Złapałam przez niecałe 10 km, jak się później okazało, zwyciężczynię tego biegu, i biegłam z nią na wynik poniżej 2:30! Nie skończyło się to zbyt dobrze. :) Rezultat na mecie nie powalał, jednak ani trochę maraton mnie nie wystraszył. Wiedziałam, że brak mi obiegania, a w szczególności umiejętności utrzymywania stałego tempa. Był to jeden z lepszych debiutów w Polsce.
W drugim maratonie było już zdecydowanie lepiej – 2:30:38 w Berlinie, gdzie pokazałam, że stać mnie na wiele. Zapamiętałam ten bieg jako wielką ekscytację, możliwość stanięcia w pierwszej linii z takim sławami jak np. Paula Radcliffe czy Patric Makau, który wtedy pobił rekord świata! Biegło mi się wspaniale. Moje trzecie 42,195 km to bardzo odważny bieg z mojej strony, jednak zabrakło przygotowania siłowego (zrobiłam wtedy najdłuższą siłę biegową w życiu ulicami Los Angeles) i na ostatnich 10 km cierpiałam katusze!
Stojąc we Frankfurcie na starcie mojego czwartego maratonu, jednego z najbardziej prestiżowych na świecie, miałam świadomość, że ze spuchniętym kolanem mogę nie ukończyć biegu. I nie był to koniec problemów, bo moje przygotowania nie przebiegały zbyt profesjonalnie, odkąd wstąpiłam do wojska (o czym za chwilę). Pamiętam ten strach i niepewność na starcie, i ulgę na mecie. Męka zakończyła się poprawionym o dwie minuty rekordem życiowym. Byłam pierwszą z Europejek właśnie dlatego, że zaryzykowałam, pokonując wielkie chwile zwątpienia, zwłaszcza po 30 km. Przebiegłam ten dystans w dwie godziny, 28 minut i 32 sekundy. 38 sekund zabrakło mi do uzyskania kwalifikacji na igrzyska w Londynie.
Piąty to Orlen Warsaw Marathon. Bardzo ważny dla mnie bieg, gdyż wróciłam do „gry” po 1,5 rocznej przerwie w startowaniu na tym dystansie, ze względu na dwie artroskopie kolana. Nie będę ukrywać: nie było kolorowo! Choć może i byłoby, gdyby nie przytrafiła się kontuzja lewej "dwójki" już po 15 km. Dlatego tym bardziej istotne dla mnie było wtedy to, że dobiegłam do mety i to w czasie nie najgorszym: 2:32:40.
Szósty maraton, w Eindhoven, to mój pierwszy wygrany maraton. Wielka radość i wielka satysfakcja. To najlepsze 42195 m w moim wykonaniu, aż do kolejnego startu na królewskim dystansie. 26 kwietnia 2015 roku, w moim siódmym maratonie, pobiegłam w Londynie po nowy rekord życiowy 2:27:47. Byłam bardzo podekscytowana, bo lubię takie wielkie imprezy biegowe. Zaryzykowałam i poszłam mocno: na półmetku 1:12 (co jest moim rekordem życiowym). Biegło mi się rewelacyjnie. Jeszcze na 25 km byłam w czołowej grupie. Niestety wtedy nastąpiło mocne szarpnięcie i dla mnie to już było za dużo. Ciężko mi było samej utrzymać tak mocne tempo, ale to był kolejny bieg, w którym pokazałam, że nie kalkuluję. Może gdybym rozpoczęła spokojniej to czas na mecie byłby lepszy.. Jednak gdybym miałam jeszcze raz to powtórzyć, zrobiłabym dokładnie tak samo. Ponieważ wiem, że ten maraton przeniósł mnie na inny poziom współzawodnictwa. Bieganie na takim poziomie daje mi szansę rywalizowania z najlepszymi na świecie, a właśnie do tego dążę!
Wojskowy dryl
"W 2012 roku trafiłam do wojska. Starałam się o tę pracę dłuższy czas, bo ona miała mi zagwarantować lepsze warunki treningowe i 3 września rozpoczęłam szkolenie w Narodowych Siłach Rezerwowych w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu. Zawczasu ustaliliśmy w jednostce, że w połowie października będę reprezentować Polskę w Paryżu na Wojskowych Mistrzostwach Europy w biegu na 20 km. Tam pobiłam 24-letni rekord kraju Wandy Panfil.
Jak słodkie życie ma sportowiec w wojsku? Mijały dni, a ja traciłam resztki nadziei na chwilę normalności, na wykonanie jakiegokolwiek treningu czy odpoczynek. Nie tak to sobie wyobrażałam. Nocleg w dziesięcioosobowej sali. Od rana do wieczora na nogach: godz. 5 - pobudka; 5.40 - zaprawa w trzykilometrowym biegu na terenie jednostki; 6.30 - śniadanie, po powrocie czyszczenie sal, łazienek, korytarzy; 8 - apel, później zajęcia, obiad o 14.30, a potem musztra aż do samej kolacji. Dopiero po kilku dniach udało mi się uzyskać zgodę, żeby zamiast kolacji, wyjść na trening. Rezygnowałam z posiłków, szybko szłam się przebrać w getry, bluzę i buty sportowe, później trening, szybka kąpiel, koło 21.30 gasło światło. Zmęczenie narastało, martwiłam się, że długo nie przetrwam, bo nie było czasu na kanapkę czy wizytę w toalecie. W dzień zakaz leżenia na łóżkach, zakaz rozmów przez telefon, a na nogach ciężkie, toporne żołnierskie buty. Po musztrach puchły mi nogi, ciągłe zbiórki, stanie na baczność, brak odpoczynku.
Na treningach szurałam nogami, zresztą nie było sensu robić nic innego niż rozbiegania. Była nikła szansa na dochodzenie do formy startami, a na dodatek w pierwszy weekend nie dostałam przepustki. Załamałam się. Na duchu podtrzymywała mnie jedynie świadomość, że jak przetrwam, to wstąpienie do armii zaprocentuje lepszymi warunkami treningowymi w przyszłości. Tak jest w wojsku naprawdę, przynajmniej na początku. Szczęśliwie teraz jest już pod tym względem dużo lepiej." (Fragment wywiadu Przemysława Iwańczyka dla Polska Biega)
Sportowe marzenia
Kilkanaście lat bycia w biegu nauczyło mnie cieszyć się z najdrobniejszych sukcesów i być wdzięczną za to, kim jestem teraz i gdzie mnie to wszystko zaprowadziło. Wszystkie zwycięstwa, rekordy, medale to radość nie do opisania! Porażki i kontuzje, które są nieodłącznym elementem życia sportowca, pozwoliły mi odkryć wewnętrzną siłę, wolę walki, nauczyły jak pokonywać własne słabości i wbrew wszystkiemu dążyć do obranego celu. To właśnie dzięki bieganiu miałam szczęście poznać wielu wspaniałych ludzi i zwiedzić kawał świata. I cały czas uczę się czegoś nowego, poznaję siebie.
Po biegu... tak wygląda umieranie ;) Gorąco vs. Iwcia 1:0 :PAfter the race... that is how dying looks like ;) Hot vs. Me 1:0 :P#EuropeanCup #ChiaPula2015 #10000m #track #hotweather
Posted by Iwona Lewandowska on 8 czerwca 2015
Najważniejszy cel na ten sezon został już osiągnięty w londyńskim maratonie – uzyskanie kwalifikacji na IO w Rio De Janeiro 2016. Jednak wielkimi krokami zbliża się sezon letni i starty na bieżni. Dlatego w moim sercu powstały już nowe marzenia. Mam apetyt na kolejne rekordy życiowe, na krótszych dystansach. Z racji tego, że nie mogę wystartować na MŚ w Pekinie na dystansie maratońskim, pragnę uzyskać kwalifikację na dystansie 10000 m a może i na 5000 m. Nie mam ciśnienia, biega mi się rewelacyjnie, na pewno będę walczyć!
Zapominam o problemach, rozluźniam się i rozładowuję negatywne emocje. Podczas biegania przychodzą mi do głowy pomysły, mam z tego niesamowitą radość i świetne samopoczucie. Czasem brakuje mi wytrwałości i łatwo się niecierpliwię, chociaż walczę z tym. Sport mi pomaga. Kiedy tylko wpadam w jakąś kryzysową sytuację w życiu osobistym, czerpię ze sportowych doświadczeń. Bo w życiu jak i w sporcie - nie zawsze się wygrywa i trzeba się z tym pogodzić. Ale broni nie można złożyć nigdy.
Przyszły rok to IGRZYSKA OLIMPIJSKIE w RIO DE JANEIRO. To główny cel każdego biegacza. Każdy trening i zawody przybliżają mnie do jego osiągnięcia. Tam chcę się znaleźć i walczyć o spełnienie marzeń – czyli olimpijski medal.