Magda i Michał to młode małżeństwo z Radomia. Jak większość kochających się ludzi marzyli o potomku. W sierpniu Magda zaszła w ciążę. Pierwsze USG pokazało, że szczęście będzie podwójne. Lekarz stwierdził bliźniaki. Magda pamięta jednak, że zawahał się, mówiąc, że może nawet trojaczki, ale wtedy jeszcze nic nie było pewne. Następne USG pokazało, że szczęścia będzie więcej - nie trojaczki, a czworaczki.
- Szok, radość i obawa. Po minie lekarza prowadzącego widzieliśmy, że nie jest to tylko powód do radości, że to nie jest tylko poczwórne szczęście, ale i poczwórna odpowiedzialność i poczwórny strach o to, żeby cała ciąża przebiegała właściwie i zakończyła się szczęśliwie – wspomina Magda Kowalewska.
Do pewnego momentu ciąża przebiegała książkowo. Poza standardowymi dolegliwościami dzieci rozwijały się prawidłowo, a Magda była pod stałą opieką lekarzy. Od 27. tygodnia coś zaczęło się dziać. Jak tłumaczy prof. Ewa Helwich, Kierownik Kliniki Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka Instytutu Matki i Dziecka: - Prawidłowa ciąża trwa od 38 do 40 tygodni, a normalnie dziecko rodzi się z masą 3-4 kg. A tu mamy czworo dzieci. Gdyby założyć, że czekamy do terminu prawidłowego porodu i każde z tych dzieci ważyłoby ok 3 kg, to jest to objętość, której macica nie jest w stanie znieść. Dlatego planowaliśmy tę ciążę rozwiązać w 30. tygodniu – wyjaśnia prof. Ewa Helwich.
Magdą zajęli się lekarze z IMiD. Przygotowywali się do rozwiązania bardzo skrupulatnie, gdyż ostatni czworaczy poród w tym szpitalu miał miejsce dziesięć lat temu. Taka ciąża zdarza się raz na 600 tysięcy porodów, czyli w Polsce średnio raz na 2 lata.
- Poród czworaczków jest wyzwaniem logistycznym, bo angażuje więcej osób i sprzętu. Poza tym nie zawsze da się go z wyprzedzeniem przewidzieć. I tak też było w tym przypadku. Więcej ludzi, czyli więcej pielęgniarek neonatologicznych, lekarzy neonatologów, ginekologów, anestezjologów. Matką zajmuje się jeden zespół, ale czwórka dzieci pojawia się w odstępach mniej więcej minutowych. Te dzieci są bardzo niedojrzałe, są wcześniakami, wymagają bardzo specjalistycznej obsługi - zapewnienia komfortu termicznego, zbadania, zapewnienia parametrów oddechowych oraz podania odpowiednich leków, by mogły dalej żyć. W przypadku porodu ciąży mnogiej zawsze musimy liczyć się też ze zdrowiem matki i potencjalną możliwością wielu powikłań. To wymaga również zaangażowania większej liczby osób, zabezpieczenia krwi i środków krwiopochodnych, wielu leków które w takim przypadku są podawane również matce – opowiada Dyrektor Instytutu Matki i Dziecka, dr n. med. Tomasz Maciejewski.
Sytuację komplikował fakt, że w krótkim czasie przed porodem Magdy w Instytucie urodziły się trojaczki i kilka par bliźniąt. Lekarze zaczęli więc obawiać się o specjalistyczny sprzęt dla planowanej czwórki. Dlatego zwrócili się z apelem o wsparcie zarówno sprzętowe, jak i materialne dla Magdy i jej męża, Michała, bo tak duża zmiana w życiu niesie za sobą spore konsekwencje finansowe. Udało się zgromadzić wszystko, co było potrzebne na start, a my jako PZU ufundowaliśmy 4 nowoczesne inkubatory, by wcześniaki mogły rozwijać się spokojnie i w najlepszych możliwych warunkach.
- Sprzęt, który dzięki PZU do nas trafił i pomógł zaopiekować czworaczki, to nowoczesne inkubatory. Urządzenia, które zastępują organizm matki i wspierają rozwój dzieci. Wizualnie wyglądają one jak zwykłe pudełka z plastiku, ale to bardzo skomplikowany sprzęt, który zapewnia podtrzymanie wszystkich parametrów życiowych dziecka, utrzymanie odpowiedniej temperatury, wilgotności. Wspiera oddechowo, monitoruje wszystkie czynności życiowe, ale również pozwala podawać leki czy żywienie pozajelitowe w określonych porcjach, w określonym składzie i czasie. Bez tak nowoczesnego sprzętu życie i rozwój wcześniaków poza organizmem matki byłoby niemożliwe – ocenia dr Tomasz Maciejewski.
Poród to połowa drogi
Specjalistyczny sprzęt to jedno, ale ważni są też ludzie i ich doświadczenie, zaangażowanie oraz determinacja. W Instytucie do tego unikalnego porodu przygotowywały się cztery specjalistyczne zespoły. Kiedy pojawiły się pierwsze sygnały o tym, że poród już blisko, były one w gotowości bez względu na to czy była sobota, niedziela, czy środek nocy. Wszyscy mieli świadomość, że kiedy rozpocznie się akcja porodowa, w ciągu pół godziny będą musieli zjawić się w szpitalu.
- Modliłam się, żeby wytrzymać w ciąży jak najdłużej. Liczyłam, że będzie to dużo dłużej niż ostatecznie się udało. I ten dzień porodu nas zaskoczył. To był skończony 28. tydzień ciąży, wtorek, 16 lutego. Poród to trudny dla mnie temat, bo wcześniaki zawsze rodzą się w stanie ciężkim. Więc dzieci wymagały intubacji i szeregu natychmiastowych działań, które dadzą im szanse na przeżycie. Przede wszystkim, żeby miały czas dojrzeć do takiego stanu, w jakim powinny się urodzić – wspomina Magda.
Kiedy już zaczęła się operacja cięcia cesarskiego wszystkie zespoły były gotowe. Działały szybko i profesjonalnie, po to, by kolejne dzieci nie zdążyły stracić ciepła, żeby mogły mieć wsparcie oddechowe i układu krążenia od pierwszych sekund życia i równolegle, by mogły być przy nich wykonywane wszystkie te czynności, które trzeba zaraz po urodzeniu wykonać dla ich bezpieczeństwa.
- A potem zaczynają się kolejne dni, w których czekamy na sukcesy, ale zdarzają się i porażki, czyli różnego rodzaju powikłania związane z głęboką niewydolnością narządową. Mogą one być bardzo różne, bardzo ciężkie i niekiedy rzutujące na przyszłe życie. Staramy się je przewidywać i ograniczać. W sytuacji, w której mamy duże doświadczenie i świadomość tego, co może się wydarzyć, staramy się wyprzedzać te ewentualne nieprawidłowości. Między innymi do tego służy specjalna aparatura do intensywnej terapii - tłumaczy prof. Ewa Helwich.
Dla rodziców to bardzo trudny czas. Mimo ogromnej radości z narodzin Igi, Adasia, Łucji i Szymona, od miesiąca wciąż drżą o ich zdrowie i życie. - Nie można powiedzieć, że jest perfekcyjnie. Z wcześniakami każdy dzień może przynieść jakąś niespodziankę, czasami bardzo szczęśliwą, a czasami niestety bardzo zasmucającą. Ale, generalnie, ostatnie dni były udane, były pełne tych dobrych niespodzianek. Pani doktor określiła ostatnio, że ich stan jest średni, ale my wiemy, że to oznacza, że idzie w dobrym kierunku – mówi Magda. – Tak, bo przez pierwszy miesiąc ten stan był zawsze określany jako ciężki, więc średni oznacza, że jednak jest lepiej – dodaje Michał.
- W tej chwili dzieci ważą między 1,4-1,5 kg. Pierwsza dziewczynka je już ok. 30 ml mleka na porcję – to bardzo satysfakcjonująca objętość. Jeden z chłopców, który miał pewne powikłanie i musiał być operowany, je dopiero po 5 ml mleka na porcję, ale też już bardzo szybko zdrowieje i mam nadzieję, że będzie się ona zwiększać z dnia na dzień. Cała czwórka już oddycha samoistnie, ale jeszcze mają specjalną aparaturę wspomagającą, żeby pomóc słabym mięśniom oddechowym. Okresowo oddychają już bez tego aparatu. Cała czwórka jeszcze przebywa w inkubatorach i będzie w nich jeszcze przez dłuższy czas. Dopiero kiedy nauczą się same sterować swoja ciepłotą, będzie można je przełożyć do łóżeczek, tak jak to jest w przypadku noworodków urodzonych o czasie – ocenia prof. Ewa Helwich.
Codziennie rano rodzice przyjeżdżają do szpitala. Dzień rozpoczyna się od rozmowy z lekarzami i pielęgniarkami na temat tego, jak minęła noc i jak ocenia stan dzieci. Potem czuwają przy dzieciach. W miarę możliwości robią przy nich to, na co pozwalają lekarze. - Wstajemy rano, jedziemy do szpitala i pochłaniają nas te wszystkie miłe obowiązki, które można wykonywać przy maluszkach. Nawet taka prozaiczna rzecz jak przewijanie, to dla nas ogromna radość, bo możemy to zrobić. I te najmilsze chwile, czyli kangurowanie, kiedy możemy przytulić takiego maleńkiego smyka – ze wzruszeniem opowiada Magda.
- Mama jest bardzo dzielna i bardzo dba o to, by ściągnąć jak najwięcej pokarmu i na razie ten pokarm na całą czwórkę wystarcza. Ogromnie się z tego cieszymy, bo dopóki ich przewód pokarmowy jest tak niedojrzały, to pokarm matki jest na wagę złota. Jesteśmy zadowoleni, że mama tak bardzo nam ufa i robi wszystko, co proponujemy. To powinno pomóc jej dzieciom – podsumowuje prof. Ewa Helwich.
„Marzę, by było normalnie…”
Jeszcze nie myślą, co będzie później. Co się wydarzy, kiedy wrócą do domu. Na razie obawa przed ewentualnymi komplikacjami nie pozwala zbyt daleko wybiegać w przyszłość. - Dopóki nie dostaniemy gwarancji, że wszystko jest ok i możemy z nimi wychodzić do domu, nie chcemy niczego planować – mówi Michał. – Mamy nadzieję, że wyjdą wtedy, kiedy powinny były się urodzić, czyli w połowie maja. Nie wiemy jakiej będą potrzebować wtedy opieki, bo to zależy, w jakim stanie opuszczą szpital. Mam ogromną nadzieję, że zostaną wypisane ze szpitala jako zdrowe dzieci i będą wymagały takiej standardowej opieki, jakiej wymaga każdy noworodek – dodaje z nadzieją Magda. – Marzę o tym, by było normalnie. Wracam z pracy, odbieram maluchy z przedszkola, ściskam wszystkie po kolei, wracamy do domu. Mam nadzieję, że będzie to taki zwykły dzień, choć każdy pewnie będzie wyjątkowy. Ale marzę o tym, żebym nie musiała się zamartwiać o ich zdrowie, o ich stan.
Życzymy rodzicom, by ich marzenia się spełniły i mamy nadzieję, że zakupione przez nas inkubatory pomogą w prawidłowym rozwoju dzieci w bezpiecznych warunkach pod okiem fantastycznych lekarzy z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.