Dużo piszemy i zachęcamy was do niesienia pomocy całymi rodzinami. Zobaczcie, jak wygląda wolontariat rodzinny od kuchni. Naprawdę nie wiele trzeba, a tak dużo można zyskać.
Spacer z psem to też pomoc
Marta Minchberg wraz z córką Sarą są stałymi gośćmi w schronisku dla zwierząt w Korabiewicach. Wyprowadzają psy, dbają o ich kondycję i pracują z konkretnymi zwierzętami: Obecnie po szkoleniu behawiorystycznym zajmuję się pracą z tzw. „trudnymi” psami. W moim przypadku są to psy wycofane, lękliwe, z objawami agresji. Zajmuję się również szukaniem psom domów, prowadząc wydarzenia adopcyjne oraz ogłaszając psy na portalach internetowych – opowiada pani Marta.
(fot. Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce)
Wizyty w Korabiewicach są dla pani Marty oderwaniem, źródłem satysfakcji i relaksu, natomiast dla jej córki Sary – wyrazem miłości do zwierząt: Pomoc Sary polega na, jak ona to nazywa, „ważnych zadaniach”, czyli drobnych pracach porządkowych, spacerach z psami (zawsze pod opieką dorosłego wolontariusza), asystowaniu przy podawaniu lekarstw oraz przebywaniu z psami. - Wbrew pozorom jest to bardzo ważne zadanie. Umożliwia psom zapoznanie i oswojenie się z obecnością dziecka, a co za tym idzie – znacznie zwiększa ich szansę na znalezienie domu – mówi jej mama.
Pani Marta wyraźnie widzi pozytywny wpływ wspólnego wolontariatu na małą Sarę: Możliwość pomagania zwierzętom bardzo podnosi samoocenę Sary, daje ogromną pewność siebie i poczucie, że jest naprawdę ważna i potrzebna. Nigdy nie nalegałam na to, aby Sara podzielała moją pasję. Ona po prostu kocha zwierzęta, doskonale czuje się w ich towarzystwie i jest szczęśliwa, że może im pomagać.
Z dziećmi i dla dzieci
Marta Olszewska na co dzień jest pracownikiem Grupy PZU, a po godzinach angażuje się w działalność społeczną w ramach działalności Fundacji PZU. W działaniach wolontariackich bierze udział cała jej rodzina – mąż Mariusz oraz dwoje dzieci: Hania i Miłosz. Nasz wolontariat rodzinny trwa od 1,5 roku. Przełomową akcją było zorganizowanie w Domu Dziecka w Otwocku projektu „Słuchaj, dotykaj, patrz, czyli zintegrujmy się sensomotorycznie”. Wraz z wolontariuszami z Grupy PZU, którzy również zabrali ze sobą swoje rodziny, stworzyliśmy drużynę. Najważniejszym rezultatem naszych działań, było przekształcenie mało funkcjonalnej salki w minisiłownię oraz w salkę sensomotoryczną.
(fot. PAP)
Rodzina państwa Olszewskich chętnie włącza się również w inne inicjatywy, takie jak Szlachetna Paczka. - Ja zajmowałam się, zbiórką darów, mąż transportem paczek. Dzieci pomagały podczas zakupów w sklepach z zabawkami, chętnie doradzały, komentowały. Paczki zawieźliśmy dużym busem wraz z całą rodziną. Było to dla nas bardzo duże przeżycie emocjonalne. Wraz z wolontariuszem odwiedziliśmy cztery rodziny – każdy dom z inną historią – relacjonuje pani Marta.
Państwo Olszewscy starają się zadbać o to, by ich dzieci potrafiły i nie bały się pomagać innym ludziom. Zależy im również na tym, by wiedziały, jak zrobić to mądrze: Często rozmawiam z córką, pokazuję jej świat z różnych stron. Ona musi wiedzieć i wie, że są ludzie, którym trzeba pomóc. I to musi być mądra pomoc, która pobudzi drugiego człowieka do refleksji, zmotywuje go do działania – podsumowuje.
Żywa lekcja historii
Joanna i Sebastian Tkaczowie wraz z synami – Andrzejem i Kamilem, określają siebie jako nieco zwariowaną rodzinę. Każde z nich ma swoje zajęcia i pasje, jednak co jakiś czas starają się znaleźć wolny dzień, aby wziąć udział w akcji wolontariackiej.
Przygoda z wolontariatem rodziny państwa Joanny i Sebastiana Tkaczów zaczęła się od przypadku. W zeszłym roku na Facebooku znalazłam informację, że Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum Historii Żydów Polskich poszukuje wolontariuszy do udziału w akcji. Chłopcy akurat skończyli zdjęcia do filmu „Biegnij chłopcze, biegnij”, opowiadającego historię żydowskiego chłopca uciekającego z Getta Warszawskiego. Stwierdziliśmy z mężem, że nasz wspólny udział w akcji Żonkile byłby dobrą kontynuacją tej lekcji historii. Chcieliśmy pokazać synom historię nie tylko przez pryzmat filmu i jego scenariusza. A przy okazji, mogliśmy też zrobić coś dla naszego miasta – mówi pani Joanna, mama bliźniaków.
(fot. PAP)
Od tamtej pory angażują się w działania Muzeum Powstania Warszawskiego – szczególnie w organizację gier miejskich, w trakcie których odgrywają role łączników: Obstawiamy jakieś stanowiska na mapie gry i przekazujemy zadania uczestnikom. Skompletowaliśmy sobie stroje, żeby móc się przebrać, czy na lata 80-te czy na lata 40-te. Sprawia nam to wiele przyjemności, szczególnie że możemy brać w tym udział całą rodziną.
Wolontariat wykonywany wspólnie to dla rodziny Tkaczów okazja, aby wziąć udział w niecodziennej inicjatywie, a przy okazji poznać ciekawych ludzi i spędzić razem czas. Jak mówi pan Sebastian: W naszym zabieganym świecie, rzadko kiedy ma się czas, żeby wspólnie razem zrobić coś sensownego. A wolontariat wymusza to oderwanie od codziennych zajęć, pracy, szkoły. Czerpiemy z tego przyjemność, ale wolontariat to też poczucie pewnego obowiązku, który niejako zmusza nas do oderwania się od codzienności.
A wy, macie jakieś doświadczenia z wolontariatem rodzinnym? Chętnie poznamy w komentarzach wasze historie. Wkrótce również ruszy realizacja inicjatyw nagrodzonych w konkursie grantowym. Lista zwycięzców jest dostępna na stronie Wolontariatu Rodzinnego.
Katarzyna Kunert i Magdalena Wachol
Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce