

6:30 – standardowy poranek: pobudka, poranna toaleta, śniadanie, śniadanie do pracy, dla dziecka, męża (i jemu do pracy również). Ubrać się. Ubrać dziecko i przygotować do wyjścia do przedszkola. Przypomnieć mężowi o tym i owym (na pewno i tak nie zapamięta, więc jeszcze sms po wyjściu z domu) i już mogę jechać do pracy.
7:30 – autobus/tramwaj, telefon w ręce i przeglądanie kalendarza (jakie spotkania dziś zaplanowane), poczty (czy coś pilnego przez noc nie przyszło), Facebooka (dla ogólnego oglądu, co u znajomych). Czasami uda się przeczytać 2-3 teksty na blogach, zanim dojadę do celu.
8:30 – praca start. Planowanie, tworzenie, ogarnianie, pilnowanie terminów, spotkania, rozmowy, pisanie, sprawdzanie. Kiedy minęło 8 godzin?
16:30 – powrót do domu. Szybki research (w głowie) stanu lodówki – co na obiad? Nie ma nic. Ok, to jeszcze po drodze do sklepu. Szybko do autobusu, żeby zwolnić babcię, która odebrała dziecko z przedszkola.
17:30 – nareszcie w domu. Obiad, dziecko, mąż, dziecko, kolacja, kąpiel dziecka, bajka, usypianie córki, kanapa, film, składanie prania, sprzątanie, odpoczynek, uff...
23:30 – kiedy zrobiło się tak późno...?
Tak, w pigułce, wygląda dzień pracującej kobiety. Mój dzień. Matki, żony, siostry, przyjaciółki. A czasami człowiek chciałby się jeszcze poruszać, spotkać ze znajomymi… A tu ciągła walka z czasem. Ale wiecie co? Lubię to, bo robię to wszystko dla tych, których kocham najbardziej na świecie.
Jednak w tym zabieganiu, rutynie, milionie myśli – czy wszystko zrobione, o czym jeszcze muszę pamiętać, czy o czymś nie zapomniałam, łatwo zapomnieć o jednej ważnej rzeczy – O SOBIE.
A co zrobi Twoja rodzina, kiedy Ciebie zabraknie? Bo ja nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. I gdy czasem przemknie mi przez myśl, że mogłoby mnie przy nich nie być… Nie! Nie mogę na to pozwolić. Nie tylko ja tak myślę…
Chcę obejrzeć następny sezon ulubionego serialu, chcę pojechać do NY i Tokyo, chcę napisać książkę, chcę patrzeć, jak syn mój dorasta, uczy się, zakochuje. Chcę poznać moje wnuki, ba ja chcę poznać moje prawnuki! […] Nie dam się w połowie drogi zaskoczyć.
Nie dam się wyautować przed ostatnim gwizdkiem i nawet jeżeli gdzieś po drodze coś się wydarzy, to zadbam o to i zrobię wszystko, co będę mogła, żeby jak najwcześniej wykryć każdą chorobę i brutalnie stłumić w zalążku.
Wiecie, że w Skandynawii 85% kobiet robi cytologię 2 razy w roku? Zgadnijcie, jak te dane wyglądają w Polsce? Tylko 45% z nas się bada. Dlaczego? Przecież to ani nie boli, ani nie zabiera czasu – 15 minut i po sprawie. A wczesne wykrycie choroby gwarantuje jej 100-procentową uleczalność? A mimo to, wciąż szukamy wymówek:
- bo lekarz nie powiedział,
- bo się wstydzę,
- bo boję się, że coś znajdą,
- bo nie mam objawów,
- bo nikt w mojej rodzinie na to nie chorował…
…tych wymówek można by mnożyć. Tutaj znajdziecie mądre odpowiedzi na wszystkie z nich. Takie jak ta:
- Bo mnie nie stać – cytologia jest refundowana przez NFZ raz na 3 lata, prywatnie to koszt kilkudziesięciu złotych, oczywiście nie każdy jest w stanie korzystać z niej raz w roku, ale jeśli tylko możesz odkładać 15 groszy dziennie na cytologię, to stać Cię na coroczne badania, bez uszczerbku finansowego.
Masz milion innych rzeczy na głowie. Tutaj urząd, tam bank, a w tle jak zawsze praca. Nie masz czasu i siły na gabinety. A masz czas na chorobę? Możesz sobie pozwolić na ten stan? Zamiast szukać wymówek, zadzwoń i umów się na wizytę. Zamiast oszukiwać samą siebie, wybierz się do ginekologa. Wystarczy jedno badanie, by zapobiec tragedii…
Także drogie Panie – KONIEC WYMÓWEK! Ja już się przebadałam, teraz kolej na Was!